środa, 4 czerwca 2014

Co cię nie zabije, to cię wzmocni



Już jedenasta, a ja dopiero skończyłam śniadanie. Pierwszy raz od dłuższego czasu udało mi się wstać później niż przed dziewiątą. Nie wiem, czy to kwestia tego, o której położyłam się spać, czy raczej, o której wzięłam ostatnie dwie tabletki Paracetamolu. Z doświadczenia (krótkiego, ale jednak) obstawiam to drugie. Wróciłam do domu w poniedziałek, tydzień temu i czuję, że własne łóżko mi służy. Nikt, co prawda nie przynosi mi rano śniadanka do pokoju (jeśli miałoby być takie, jak szpitalne, to z własnej woli podziękuję), leki też muszę dawkować sobie sama i nie należy mi się już dzwonek, którego dźwięk oznajmiał całemu oddziałowi, że potrzebuję pomocy. Nie narzekam.

Operacja kręgosłupa okazała się dla mnie jedynym wyjściem, ponieważ skolioza to mało wdzięczna wada, która lubi być nieprzewidywalna i zaskakiwać. Przez ostatni rok straciłam nawet kilka centymetrów wzrostu, czego dowiedziałam się w szpitalu. Generalnie, nic, co powinnam polecać. Zostałam przyjęta w czwartek, przed zabiegiem, planowanym na poniedziałek. Kilka dni siedziałam całkiem sprawna, w łóżku, w dwuosobowej sali. Nie przeczytałam żadnej książki, nie obejrzałam ani jednego filmu - szpitalna atmosfera jakoś mi nie służyła.

Poniedziałkowy poranek był trudny. Szczęśliwie miałam obok siebie prawie wszystkich najbliższych mi ludzi, więc ilość wsparcia, jaką otrzymałam warta jest pozazdroszczenia. Dostałam tabletkę, która miała za zadanie mnie uspokoić i powstrzymać od wstawania z łóżka. Leżałam grzecznie, ale uspokajanie nie poszło jej wzorowo. Na blok operacyjny pojechałam pożegnana słowami mojego chłopaka: ,,Rób snapy!" na co mój otumaniony mózg, całkiem poważnie odpowiedział: ,,Jak, przecież nie mam telefonu..?". Po tej sytuacji pamiętam już tylko płaczącego chłopca na łóżku obok, okrągłe, jasne światła i twarz młodej pani anestezjolog, tłumaczącej łagodnie gdzie mnie jeszcze nakłuje i po co, ale w tamtym momencie jakoś niewiele mnie to obchodziło.

Obudzono mnie słowami "Możesz ruszać nogami?", dlatego pierwsza czynność, której świadomie podjęłam się po zabiegu, to zgięcie kolan i pomachanie stopami. Kiedy udowodniłam swoją 'sprawność' zostałam mało delikatnie przewieziona do sali, tym razem pustej, tylko dla mnie, żeby zobaczyć swoich zdenerwowanych i zniecierpliwionych rodziców. Na szczęście dla mnie, nikt nie podał mi lusterka, ale nawet bez tego mogę stwierdzić, że nie zazdrościłam im widoku. Moja twarz przypominała średnio urodziwego ziemniaka, zasłaniała ją maska tlenowa, która pozostawiła na kilka dni pamiątkę w postaci ran na powiekach. Struktura warg była jak asfaltowa, dziurawa droga w upalny, letni dzień. Przez zapuchnięte oczy ledwo dostrzec mogłam maszyny, do których podłączono mnie z obu stron. Rękaw na lewej ręce co dwie godziny wypełniał się powietrzem, miażdżąc mi ramię, by sprawdzić ciśnienie. Klips na palcu sumiennie informował o pulsie i głośno piszczał, gdy spóźniłam się z kolejnym wdechem lub wydechem. Do prawej ręki wręczono mi pilota z przyciskiem, którym mogłam sama (yay) dawkować sobie morfinę, zależnie od natężenia bólu. Swoją drogą, podobno sporo jej zaoszczędziłam, najwyraźniej jestem nie narkomanką, masochistką. Tak czy siak, śniły mi się wielkie różowo-szare pelikany i katastrofy samolotów. Najwyraźniej mam 'słabą głowę'. Poza tym, miałam też kilka naklejek z przewodami i wenflonów (łącznie 5, ale naraz 'jedynie' 3).

Tak minęły mi cztery dni. Nieruchome warzywko, z okładem na głowie (trafiłam na okropne upały), odwiedzane przez niezawodną Mamę. Nie miałam ochoty na jedzenie, ani rozmowy z kimkolwiek. Zmuszałam się do odpisania na wiadomości od znajomych. Dużo spałam. Morfina, oprócz barwnych snów, podarowała mi też stany depresyjne, te szczęśliwie nie trwały długo, później płakałam już tylko z bólu. Szczególnie podczas RTG, kiedy pod plecy położono mi dwie sztywne kasety i kazano leżeć nieruchomo. Co cie nie zabije, to cię wzmocni. Jak widać żyję, więc muszę być bardzo silna.

W piątek zaliczyłam pierwszy spacer i prawdziwy prysznic, weekend minął spokojnie i w poniedziałek pan ordynator stwierdził, że musi się mnie w końcu pozbyć. Dlatego wczesnym popołudniem dostałam wypis, z którego nie rozumiem ani słowa i pożegnałam moją duszną salę numer jeden oraz przemiłe panie pielęgniarki, żeby móc znowu zasnąć we własnym, najwygodniejszym łóżku.

Generalnie, szpitale to nic przyjemnego. Mimo to, jestem bardzo szczęśliwa, że dostałam możliwość operacji, w tak krótkim czasie. Czekałam jedynie cztery miesiące. Cieszę się, że trafiłam na tak profesjonalną opiekę, przemiły, pomocny personel, dobre warunki. Jestem pewna, że to co napisałam wyżej nie brzmi zachęcająco, wręcz przeciwnie, ale efekty warte są poświęcenia. Zniknęła połowa moich kompleksów, jestem prosta, wyższa i wszystko wydaje się być lepsze, ładniejsze. Trzymam kciuki i bardzo kibicuję każdemu, kto planuje poddać się temu zabiegowi. Najważniejsze to pamiętać, że nie wszystko przyjdzie nam łatwo, ale cierpliwość i wsparcie załatwiają sprawę.